TYDZIEŃ W PEKINIE
09:14
Dotychczas odwiedziliśmy trzy stolice: Moskwę, Ułan Bator
oraz Pekin. I choć każda z nich ma swój czar, to Pekin pozostawia je daleko w
tyle. Nim się obejrzeliśmy, minął
tydzień. W konsekwencji pozostały nam tylko trzy tygodnie w Chinach. Tymczasem
nieco o smakach Pekinu, drapaczach
chmur, zakupach i obietnicy powrotu.
Zanim znajdziesz się na dworcu w Pekinie, z ciężkim plecakiem na plecach, rozdziawioną japą na widok fali ludzi, która zalewa ulice, gdzie okiem nie sięgnąć, dobrze jest zarezerwować hostel, w których zagrzejesz miejsce w najbliższym czasie. Wówczas możesz udać się do taksówkarza, pokazać mu na smartfonie adres hostelu zapisany chińskimi krzaczkami i dać się podwieźć pod żądany adres. Ewentualnie, korzystając ze wskazówek, które wcześniej udostępnił hostel, wsiadasz w metro, wysiadasz na konkretnej stacji, a następnie zgodnie z mapą/ nawigacją docierasz na miejsce.
Taxi: 13CNY/ 7,20PLN opłata wstępna,
dwa pierwsze kilometry w cenie opłaty wstępnej, za każdy następny 2,30CNY/ 1,28
PLN.
Metro: 2CNY/ 1,10 PLN; jednoprzejazdowy, które uprawnia do zmiany linii metra
Metro: 2CNY/ 1,10 PLN; jednoprzejazdowy, które uprawnia do zmiany linii metra
Z MONGOLII DO CHIN
Przyznaję, że nieco się rozleniwiliśmy.
Wzięliśmy bezpośredni pociąg z Ułan Bator do Pekinu. Byliśmy w nienajlepszej
kondycji zdrowotnej, więc z dwojga złego, lepiej wydać więcej pieniędzy na
wygodniejszy i bezpośredni pociąg (ok. 270zł), aniżeli później na leki
korzystając z czasochłonnego i niezbyt komfortowego przekraczania granicy
zmieniając co po chwilę, środki transportu.
RABUNEK W HOSTELU
W drodze do Pekinu, otrzymaliśmy źle
wróżący telefon z Alior Bank. Poinformowali nas, że dokonali blokady karty,
ponieważ ktoś wielokrotnie próbował jej użyć na kwotę 6.000 PLN. Po
przeszukaniu naszego całego dobytku, okazało się, że skradziono nam nie jedną,
a dwie karty. Szybki kontakt z niezawodnym Tatą, niejakim Panem Mirkiem, poskutkował
zastrzeżeniem drugiej karty z Credit Agricole.
Obie karty skradziono nam najprawdopodobniej
z hostelowego pokoju w Ułan Bator, kiedy spędzaliśmy czas w salonie, piętro
niżej. I tutaj, przypomina nam się stara zasada: nikomu nie ufaj.
PRZEZORNY ZAWSZE ZABEZPIECZONY
Całym szczęściem straciliśmy jedynie
150zł. Dlaczego? Płatność kartą w wielu sklepach w Mongolii, jak i w Chinach,
nie wiąże się z podaniem numeru PIN. Należność zostaje pobrana po wsunięciu karty
do terminala. Transakcję potwierdza klient, własnoręcznym podpisem na wydruku.
Druga sprawa, to polityka pieniężna w podróży. Na kontach, do których dysponujemy kartami, znajdują się naprawdę niewielkie sumy. Dlatego złodziej (niech się w piekle smaży), zrobił zakupy za 150zł, a nie więcej.
ZA WSZYSTKO INNE ZAPŁACISZ KARTĄ
MASTERCARD…
Co w konsekwencji? Zostaliśmy z jedną
kartą, którą strzeżemy jak oka w głowie. Ale Visa (z WBK) w Chinach regularnie
zawodzi. Spędziliśmy kilka cennych godzin szukając odpowiedniego bankomatu.
Udało nam się wyłącznie w ICBC. Pracownicy banków mówili, że bankomaty odrzucają
Visę i jest to problem wszystkich banków.
Tym samym, do Chin zalecamy wyposażyć się w MasterCard.
BŁĘDÓW UNIKAĆ
Hostelu nie bookowaliśmy, licząc jak
zwykle na szczęście. I to był błąd. Złaziliśmy się po centrum z plecakami,
próbując złapać WIFI bądź znaleźć tani hostel. Ostatecznie wylądowaliśmy w jakimś
hotelu, płacąc wynegocjowane 50zł za nocleg od osoby. Ponieważ nasz budżet nie
przewiduje noclegów w tej cenie, tego samego wieczoru zarezerwowaliśmy
hostel Beijing Feel Inn za 30CNY/ 16,70
PLN za łóżko w pokoju wieloosobowym. Tam też spędziliśmy resztę nocy.
Nieco bezsensowne łażenie z plecakiem w poszukiwaniu taniego noclegu, humor dopisuje przez kilka pierwszych godzin |
NIE MA TEGO ZŁEGO, CO BY NA DOBRE NIE
WYSZŁO
Nasza włóczęga doprowadziła nas do
miejsc, do których z premedytacją byśmy nie doszli. Na wąskich uliczkach roiło
się od street foodów, salanów z masażami, ulicznych sprzedawców, mieszkańców,
którzy zapalczywie grali w ulubione gry.
Znaleźliśmy fryzjera, który podjął się wyzwania
i ładnie obciął Pawła. Niesforna broda została.
Poniżej zdjęcia rozświetlonego bulwaru,
gdzie ostatecznie również trafiliśmy przez przypadek.
PEKIN ZA DNIA
Zimową porą Pekin jest nieco szary.
Smog, który wisi w powietrzu często ogranicza widoczność. Z parków ucieka
życie, zbiorniki wodne często zamarzają, zapach spalin kręci się w nosie. Ale
mimo wszystko, jest klimat.
I tak w Parku Yuanmingyuan znaleźliśmy
czarne łabędzie z czerwonymi dziobami.
Wspomniany smog, nie był tak bardzo
uciążliwy, jak podobno może być. Z łatwością można było dostrzec szczyty
drapaczy chmur, a niebo nad wioską Olimpijską miało naprawdę niebieski kolor,
pewnie nieco podrasowany ustawieniami manualnymi naszego Nikona.
Pogoda była znośna: więcej słońca aniżeli
chmur, lecz czasem wiał silny i zimny wiatr. Temperatury od +5 do małych
przymrozków.
Park Yuanmingyuan |
Czarne łabędzie - podczas lotu można zaobserwować białe lotki na krawędziach skrzydeł. |
Wioska olimpijska, wspomnienie Olimpiady z 2008 r. |
Bird nest |
Drapacze chmur |
PEKIN NOCĄ
Kiedy zachodzi słońce, Pekin staje się
królestwem neonów, bijących świateł, a hałas wydaje się dwa razy bardziej
dotkliwy niż za dnia. Centrum tętni życiem. Zapach grillowanych szaszłyków,
placków, smażonych słodkości jest jeszcze bardziej intensywny. Naganiacze
zachwalają swoje produkty ze wszystkich sklepów, zapraszając klientów do
wejścia, przez mikrofon, a jakże!
Wzmożony apetyt na jedzenie i nocne życie
nietrudno zaspokoić. Wystarczy wybrać jedną lub więcej z miliona knajpek,
zamówić kilka pozycji z menu (wiele z nich opatrzonych jest obrazkami) i
ładować jedzenie do woli, zręcznie manewrując pałeczkami.
W każdym barze i restauracji można palić.
Toteż dym papierosowy jest wszechobecny. Często, choć nie wszędzie, popiół z
papierosa ląduje na ziemi. Czasem też i kości kurczaka czy inne zbędne części
nienadające się do jedzenia. Siorbanie czy inne odgłosy są na porządku
dziennym. Jedzenie jest tu tyle prostsze!
Wybór dań jest ogromny i można
wymieniać bez końca. Ale z pewnością kaczka po pekińsku bije na głowę wszelkie
dania: pięknie dopieczona, z chrupiącą skórką, soczystym mięsem w
akompaniamencie talerza z sosem hiosin, drobno siekanym czosnkiem, ciętym
ogórek, zieloną częścią młodej cebulki i talerzem cienkich pszennych placków „chińskiej
tortilli”. Kucharz kroi ptaka w obecności gości. Smak jest niezapomniany!
Przy okazji, Mamku, trzymam kciuki za Twoją
świąteczną kaczkę!
Wszędzie królują grzyby mun, które
często zdobią wszelakie potrawy, ale nie charakteryzują się żadnym specjalnym
smakiem. Suszone grzybki wrzuca się do ciepłej wody na 30 minut i można cieszyć
się popularnym specjałem.
Hot pot, czyli ciekawe doświadczenie,
ale smakowo nie w naszym guście. Hot pot to kociołek, w którym uczestnicy uczty
sami gotują, rozmawiają i cieszą się smakiem. To także rozrywka i sposób na
spędzenie ciekawego wieczoru w gronie przyjaciół.
Podobno hot pot przywędrował z
Mongolii, a wymyślił go mongolski żołnierz, który wykorzystał swój hełm, nawrzucał
doń mięsa i warzyw, przygotowując w ten sposób strawę.
Do kociołka można wrzucić wszystko: od
marynowanego czosnku, przez surowe grzyby, mięso w różnych postaciach, aż do
główki kapusty.
Wyłowione za pomocą pałeczek kąski,
można umoczyć w sezamowym sosie i zajadać do syta.
Żeby urozmaicić naszego hot pota do
granic możliwości, domówiliśmy chińską wódkę ryżową. I tak siedząc, jedząc,
rozmawiając, pijąc wódkę ryżową i piwo Tsingtao, łatwo przybić gwoździa w
oparach gorącego kociołka.
WIELKI CHIŃSKI MUR
Na Mur Chiński wybraliśmy się
zdecydowanie za późno. Dlatego zdążyliśmy dotrzeć jedynie to odnowionej i bardzo
skomercjalizowanej części.
Sama budowla jest niezwykle ciekawa i zamierzam
zaktualizować ten akapit, kiedy tylko przebrnę przez książkę Julii Lovell „Wielki
Mur Chiński. Chiny kontra świat”. Wydaje się, że 400-stronnicowy e-book, nie
będzie dużym wyzwaniem, zważając na to, że szykuje nam się kilka
kilkunastogodzinnych przejazdów chińską koleją.
SŁOWO O SILK MARKET
Na ulicach roi się od „markowych”
ciuchów. Kurtki Jack’a Wolfskin’a, The North Face’a można znaleźć w każdym
tramwaju, na przystankach, w barach. Ale podróbka podróbce nierówna.
Odwiedziliśmy Silk Market, na którym
można kupić wszystko. Reklamy na ścianach głoszą: Unikaj fejków, kupuj
oryginalne. Na Silk Market można znaleźć podróbki, ale naprawdę dobrej jakości.
Proponowane ceny przez sprzedawców, są czasem ośmiokrotnie zawyżone.
Kupiliśmy tam dwie pary butów, power-bank
do telefonów i drewniane pałeczki za „śmieszne” pieniądze. Na ile był to dobry
zakup, okaże się w najbliższym czasie.
BEIJIGN, DO ZOBACZENIA!
Dla nas Pekin jest naprawdę niezwykły. Tydzień
spędzony w Pekinie to wciąż mało. Chcieliśmy poświęcić więcej czasu na Zakazane
Miasto, odwiedzić Pałac Letni, dotrzeć do części Muru, nietkniętego przez
restauratorów. W zamian zasmakowaliśmy clubbingu i dobrego towarzystwa.
Cóż, jest tyle powodów, by tam wrócić! Wrócimy!
Piszemy z Pingyao, ale o Pingyao
następnym razem.
0 komentarze