SIEDEM DNI W SIODLE NA PÓŁNOCY MONGOLII

04:16

Prawdę mówiąc, nie mam bladego pojęcia, jak ubrać w słowa to, co doświadczyliśmy, przemierzając stepy i góry Khoridol Saridag na grzbietach dzielnych koni, mieszkając w jurtach i drewnianych domkach, w przejmującym chłodzie, upojeni niezwykłym obrazem północnej Mongolii.


Opis, który przeczytacie, nigdy nie będzie pełny i nie odda tego, co naprawdę chcielibyśmy powiedzieć.


Ta piosenka zawsze będzie nam się kojarzyć ze stukotem mongolskich kopyt...

UCZESTNICY WYPRAWY

Północną Mongolię nie zwiedzamy sami. W hostelu poznajemy francuską parę, Lise i Romaina oraz Artema, sąsiada z zachodniej granicy. Razem doświadczamy sybirskich uroków i trudów związanych z trudnym klimatem.

Ostatnią i najważniejszą osobą był Przewodnik, który nakreślił charakter naszej niezapomnianej konnej wyprawy. 

Od lewej: Kasia, Przewodnik, Romain, Lise, Paweł, Artem

Konie wynajęliśmy w Bonda Lake Guest House. Jedniodniowy koszt wynajęcia konia to 15000MNT/ 27zł natomiast opłacenie przewodnika to 40000MNT/ 72zł za dobę (tę kwotę dzielimy między sobą).

Właściciel zapewnił, że nasz przewodnik mówi trochę po angielsku. Okazało się, że znajomość języka ograniczyła się do kilku słów typu: Horse. Hungry horse lub Tomorrow vodka stop

- Guide, tomorrow, what time start? - pytamy, używając najprostszych słów.
- Eleven. - odpowiada Przewodnik, pokazując na palcach.
- How many hours ciuk ciuk ciuk?
Eleven - powtarza Przewodnik.
- No, no, guide. How many hours on horse - ciuk ciuk ciuk? - mówimy dosiadając niewidzialnego konia i chwytając niewidoczne wodze, od czasu do czasu klepiąc się dłonią po tyłku.
- Aaa, doruv - odpowiada Przewodnik, zanosząc się śmiechem i pokazując cztery palce.

Stary, sprawdzony sposób, pokazywania bądź rysowania rebusów, jak zwykle wygrywa. Kalambury to zdecydowanie lepszy pomysł niż angielski, rosyjski, polski czy wszystkie trzy języki razem wzięte. 

DOJAZD DO KHATGAL

Khagtal (Hatgal) a Ułan Bator dzieli 800km. Przejazd busem zajmuje od 11 do nawet 15h.

Autobus z Ułan Bator do miejscowości Moron jest podstawiony o g. 17:00 na (potocznie zwanym) Dragon Bus Station. Odjeżdża, kiedy zostanie wypełniony pasażerami. Zdarza się, że punktualni czekają i trzy godziny. 
Autobus wypchany jest wszelkimi dobrami, zajmując przestrzeń pomiędzy siedzeniami. Koszt  to 36000 MNT/ 65zł za osobę. W Moron decydujemy się na taxi, która zabiera nas do oddalonej o 100km wsi Khagtal za wytargowane 50000MNT/ 90zł, które dzielimy na 5 osób (18zł/os). 


Panorama wsi Khatgal

Stacja benzynowa w Khatgal. Benzyna 92 to koszt 3,58zł/l

Psy czepią się nas jak rzep psiego ogona

DZIELNE KONIKI MONGOLSKIE


Konie mongolskie można porównać do naszych hucułów. Są małe, niezwykle wytrzymałe i odporne na trudne warunki klimatyczne. Mają bardzo mocne kopyta i pewnie poruszają się po każdego rodzaju terenie. Jedzą jedynie trawę. Zimą często nawadniają się śniegiem. 

Każdego dnia rozpoczynaliśmy nasz trekking przed południem, około g. 11. Czekaliśmy, aż słońce wyjdzie zza gór, by podnieść temperaturę powietrza. Często jednak towarzyszył nam przenikliwy wiatr, który był koszmarem dla naszych stóp i dłoni. Siarczysty mróz, który dochodził za dnia nawet do - 20, wymuszał przerwy, które pozwoliły nam dotrzeć do wyznaczonych punktów. Cztery godziny spędzone w siodle stanowiły wyzwanie każdego dnia.

Wspomniane przerwy spędzaliśmy w przygodnie mijanych jurtach, gdzie w oparach mongolskiej herbaty, ogrzewaliśmy zdrętwiałe ręce i częstowani chlebem czy aarulem - wysuszonym na słońcu zsiadłym mlekiem, cieszyliśmy się gościnnością Mongołów.

Drogę pokonywaliśmy głównie w stępie i kłusie, przeplatanym galopem. Artem, który po raz pierwszy dosiadł konia, nie licząc epizodu na cyrkowym kucyku, dorównywał tempa  nam wszystkim. Nie raz, nie dwa, w naszych spokojnych, mongolskich konikach, budził się zew rywalizacji. Rozkołysane w galopie sakwy uderzały boki koni, rozbudzając uśpiony temperament dzikiego konia. Wierzchowce pruły naprzód, by tylko nie zostać na szarym tyle.

Mijany i zastany krajobraz, od stepów, przez lasy i góry do malowniczego wybrzeża jeziora Khuvsgul malował niekontrolowany uśmiech na twarzy. Niejednokrotnie przecinaliśmy stada jaków, półdzikich koni, owiec czy innych zwierząt, chwilowo zakłócając porządek.

Przewodnik rozbił obcasem swego buta lód, tworząc mały przerębel, z którego konie łapczywie piły wodę.


Pojenie koni z jeziora Khovsgol

Góry Khoridol Saridag z perspektywy konia Pawła




Tradycyjne płaszcze, mongolskie deele, pozwoliły nam przetrwać najniższe temperatury
by Lise Denat

by Lise Denat

Książę na białym rumaku/ by Lise Denat

NOCLEGI

Noce spędzaliśmy u rodziny i przyjaciół naszego przewodnika, w jurtach czy drewnianych domkach. Przy każdym domostwie znajdowała się wiata dla zwierząt - wszyscy mieszkańcy żyją bowiem z hodowli. To powoduje, że kuchnia, którą nam proponowali, była bardzo prosta - mięsna i wysokokaloryczna. Jedyne warzywa używane okazjonalnie to ziemniaki, cebula czy czosnek. Najczęściej jadane jest mięso z owcy, jaka czy konia. Tym sposobem, pierwszy raz w życiu, z własnej nieprzymuszonej woli lecz bez większego prawa wyboru, jedliśmy koninę.

Nasze uczestnictwo w życiu codziennym ograniczało się do pomocy przy przygotowaniu drzewa na opał czy dostarczenia wody, zazwyczaj w postaci lodu. Chwilami byliśmy jedynie biernymi obserwatorami, by chwilę później wspólnie grać bez opamiętania w starą rosyjską grę Durak, dobrze znaną także Mongołom. Okazuje się, że szachy to także mocna strona miejscowych. 

Nie będzie zaskoczeniem, jeśli nadmienię fakt, że nie istnieje prysznic, łazienka czy choćby umywalka. Toaleta znajduje się na zewnątrz, w promieniu do 40m. Przypomina nieco drewnianą wiatę, lecz bez zadaszenia, z trzema ścianami o wysokości do metra, pozbawiona drzwi. Podłoga jest często oblodzona, więc trzeba uważać, żeby przypadkiem nie wślizgnąć się do płytkiej dziury z wiadomą zawartością. Podczas zaspokajania potrzeb często towarzyszą ciekawskie psy bądź inni przedstawiciele braci mniejszej. Z toalety można również śmiało pomachać do domowników, ponieważ często jej centralny punkt jest widoczny z okien domku. 

A teraz by każdy mnie dobrze zrozumiał. Budowa tego typu toalet ma swoje powody, których ja poznać nie zdążyłam. Podejrzewam, że jest to kwestia bezpieczeństwa i swego rodzaju czystości. Pomimo braku łazienki, Mongołowie są czyści i zadbani.

My natomiast, doświadczyliśmy pierwszy raz w życiu, brak kontaktu z bieżącą wodą przez 10 dni. Zero prysznica, zero mycia włosów, zero zmiany odzieży. Ostatecznie wszystkie rzeczy, które zebraliśmy ze sobą, nałożyliśmy na siebie.

W jurtach czy drewnianych domkach można spotkać militarną broń/ Artem 

Gotowanie w jurcie wymaga dużej cierpliwości. Zazwyczaj wykorzystuje się drewno. Czasami miejscowi palą odchody jaków, dzięki czemu łatwiej jest kontrolować temperaturę w garnku.

Pierwszy nocleg w jurcie przygotowanej na potrzeby turystów, zaraz przy Bonda Lake Guest House.
Druga noc spędzona w bardzo nieszczelnym, drewnianym domku. Całą noc wiało. 

Typowy drewniany domek, na środku piec, po prawej stronie beczka, w której znajdowała się woda w ciągu dnia, natomiast w nocy lód. Temperatury w nocy spadały bowiem poniżej zera.

Nocą, przestrzeń pomiędzy łóżkami należała do nas. Szczelnie zapięci w śpiworach i przykryci mongolskimi płaszczami, leżąc blisko siebie, wytwarzaliśmy ciepło, którego w nocy tak bardzo brakowało.
Każdy domek czy jurta wyposażone są w ogniwa fotowoltaiczne, które za dnia ładują akumulatory, będące po zmroku jedynym źródłem energii.

Matka Przewodnika, nazywana przez wszystkich Mama, przygotowuje mongolską herbatę Cutej Ca(j). Zagotowuje wodę z rozdrobnioną wcześniej w moździerzu herbatą, dodaje szczyptę soli i mleko z jaka. Kiedy napój jest gotowy, przelewa do czajnika i termosów, by pić ją bez umiaru. Siorbanie jest jak najbardziej wskazane! Każdy gość częstowany jest herbatą oraz chlebem.

#group selfie 

Mięso, które znajduje się w domkach, nie ma prawa się zepsuć. Gwarancją są wiecznie niskie temperatury.

Renifery w mongolskiej tajdze

Młode jaki oddzielone są od matek po roku. Bardzo łatwo się usamodzielniają. 
Jaki hodowane są dla mleka, mięsa i futra./ by Lise

Jaki w przeciwieństwie do krów, nie muczą./ by Lise

Jaki to zwierzęta juczne. Są przyjazne i łatwo je szkolić. Charakteryzują się wydatnym garbem pomiędzy łopatkami./ by Lise

Oprócz jaków, mieszkańcy północnej Mongolii hodują również kozy, owce, konie czy krowy. 

Typowa córeczka tatusia, która mimo swoich trzech lat, wiernie towarzyszy tacie przy wszelkich pracach w gospodarstwie./ by Lise
Świeżo oprawiana owca. Mięso tłuste i bardzo intensywne w smaku. Najlepszą część stanowiło serce i gotowana krew z cebulką i podrobami owinięta osłonką z jelita. Żadna część owcy się nie zmarnowała. W oczyszczonych żołądkach przetrzymywany jest tłuszcz. / by Lise


POWRÓT, CZYLI Z DESZCZU POD RYNNĘ

Ostatni dzień spędziliśmy w naszej bazie wypadowej, w Bonda Lake Guest House. Przyjazny właściciel zaaranżował nam powrót minibusem prosto z pod domu do Ułan Bator. Koszt nieco wyższy niż w pierwszą stronę, bo 50000MNT/ 90zł, lecz bezpośredni. I miał jechać tylko 11h. 

Pierwszy etap: Bus miał podjechać między 9:00 a 10:00. Podjechał o 10:30. W środku wypełniony mięsem z jaka oraz krowy, łącznie z dwoma pokaźnymi, rogatymi łbami. Na dachu znajdowała się sterta skór z długim futrem. Kierowca zapowiedział krótki postój w Moron, podczas którego miał wypakować mięso z futrem. 

Drugi etap: Na trasie Khagtal-Moron mamy małe problemy z samochodem. Silnik rzęzi, wlecze się pod górę, ale z sukcesem. W Moron wypakowujemy część mięsa w prywatnym domu, z resztą jedziemy na targ. Biznesy kierowcy trwają dość długo, więc decydujemy się na obiad. Wybija południe.

Trzeci etap: Okazuje się, że ruszymy z Moron dopiero kiedy minibus będzie pełny. Potrzebujemy dwóch pasażerów. Kierowca kluczy między uliczkami dopóki nie znajduje dwóch chętnych. Przy okazji kolekcjonujemy produkty, które mają trafić do stolicy. Minibus pęka w szwach. Godzina 13:30. Jesteśmy nieco zniecierpliwieni.

Czwarty etap: Opuszczamy Moron. Po 10 kilometrach psuje się nasz minibus. Kierowca dzwoni po pomoc. Przyjeżdża inny minibus. Przepakowujemy zawartość zepsutego minubusa do nowego. Bezpośrednio na grzebiecie pozbawionego futra jaka, lądują nasze plecaki. Zajmujemy nowe miejsca i cieszymy się przestrzenią, której w pierwszym busie bardzo brakowało. Godzina 14:45.

Piąty etap: Okazuje się, że wolną przestrzeń w busie trzeba wypełnić. Wracamy do Moron, by znaleźć pasażerów i więcej paczek. Bus krąży po mieście i co pewien czas staje, by ostatecznie wziąć czterech pasażerów (mimo że są tylko dwa miejsca siedzące) i stos kartonów. Godzina 17:00. Wszystko nam jedno.

Szósty etap: Godzina 7:00, dzień później. Jesteśmy w Ułan Bator.

Żaden z pasażerów nie narzekał. Oprócz nas, rozpieszczonych Europejczyków. 

You Might Also Like

0 komentarze

POPULARNE POSTY

ODWIEDŹ NAS NA FACEBOOKU