NA WYSPIE BORNEO
03:11
Malezyjska część Borneo to miejsce, któremu warto poświęcić więcej czasu niż my. W stanie Sabah spędziliśmy zaledwie osiem dni. To wystarczyło, by przekonać się, że czarujące Borneo mogłoby nam dostarczyć atrakcji nawet na miesiąc pobytu czy jeszcze dłużej...
SANDAKAN
Z Kinabalu Park łapiemy busa do Sandakan (ok. 35 PLN), miasta portowego w wodach Morza Sulu. Odległość między tymi dwoma punktami wynosi ok. 240 km. Miasto, jak miasto, niczym specjalnym się nie wyróżnia. Wieczór spędzamy spacerując promenadą i obchodząc centrum.
Centrum Sandakan, blok - tak brzydki, że aż ładny |
Zadziwiająca flora nieopodal rezerwatu |
Porę karmienia czas zacząć; opiekun opróżnia kosz bambusowy pełen owoców |
Amator owoców już zbliża się do ulubionej platformy |
Mama je, a brzdąc figluje |
Kto ogląda kogo? Ludzie makaki? Czy makaki ludzi? |
Soczysta zieleń na stałe wpisała się w obraz rezerwatu |
Drzewa do nieba |
Jeden z wielu pięknych motyli |
SUKAU
Jest kilka sposobów, żeby dostać się do Sukau, wioski, która leży w sercu dżungli przy rzece Kinabatangan. Największą atrakcją tego miejsca jest spływ rzeką oraz pieszy trekking.
Pierwszy sposób to bezpośredni dojazd prywatnym minibusem, która odjeżdża ok. 13:00 - 14:00 z przystanku w centrum miasta (ok. 50 PLN). Podróż trwa ok. 3h. W rezultacie nie ma szansy na spływ rzeką tego samego dnia. Ostatnie łódki wypływają bowiem ok. 16:00.
Drugim sposobem jest złapanie busa z przystanku dworca dla długodystansowych autobusów na południe Sabah (np. do Labah Datu, Semporny czy Tawau) i przesiadka w miejscu zwanym The Junction. Kierowcy doskonale znają to miejsce. Koszt ok. 30 PLN. Na parkingu już stoją prywatne taksówki, które kursują do wioski za 20 PLN od osoby. Trudno złapać stopa: ruch jest minimalny, a kierowcy nie chcą wchodzić w drogę lokalnym taksówkarzom i zabierać potencjalnych klientów.
Z racji tego, że zależało nam spłynąć rzeką tego samego dnia, zdecydowaliśmy się na tę drugą opcję.
Sukau to mała wioska. Warto dojść do ostatniego domu, który znajduje się na końcu głównej drogi. Guesthouse nazywa się Sukau Bed&Breakfast (40 PLN za pokój dwuosobowy ze śniadaniem). Turyści przebywający we wiosce zatrzymują się zazwyczaj w hostelach położonych bliżej centrum.
Dzięki temu możemy negocjować cenę, a łódką (40 PLN od osoby) spływamy samotnie z przemiłą dziewczyną, która pracuje w hostelu.
Rzeka Kinabatangan przepływa przez środek ogromnych połaci lasów deszczowych, które są bogate w dzikie zwierzęta. Najpierw spotykamy znane nam już orangutany. Następnie widzimy po raz pierwszy w życiu dzikie nosacze z charakterystycznym dużym nosem i grubym brzuchem. Małpy te są wyjątkowo nieśmiałe, dlatego oglądanie ich buszujących w koronach drzew, sprawia nam ogromną radość. Spotykamy również dwa gatunki makaków oraz piękne red leaf monkey (chyba bez odpowiednika polskiego) ze względu na wyjątkowy rubinowy kolor.
Pomijając małpy, przeogromne wrażenie wywarł na nas majestatyczny ptak dzioborożec. Występuje on jedynie w Afryce Subsaharyjskiej oraz tropikalnej Azji. Widzieliśmy ich sporo, zarówno w trakcie lotu, jak i dumnie prezentujące się na szczytach drzew.
Widzieliśmy również warany wygrzewające się na pniach drzew, tuż nad naszymi głowami. Niestety, krokodyle, które często kryją się przy brzegu rzeki, nie dały się wypatrzeć. Szkoda, ale może to i dobrze...
Największą niespodziankę sprawiło nam jednak stado dzikich słoni, liczące ponad 25 osobników. Żerowały przy samym brzegu, niektóre w wodzie, niektóre nieco dalej między trzcinami. Mlaskały, trąbiły i burczały, co za orkiestra! Zapach (przepraszam za to niefortunne porównanie) jak w cyrku!
Zapatrzeni w słonie, oddaleni o kilka metrów, straciliśmy poczucie czasu. Słońce prawie zdążyło schować się za horyzontem. Niesamowity spływ, który trwał 2,5h, był niezwykle zajmujący, zdecydowanie wart swojej ceny.
W Sukau spędziliśmy tylko jedną noc. Z racji tego, że nasza podróż powoli dobiega końca, a nasz budżet zdecydowanie się uszczuplił, zrezygnowaliśmy z trekkingu w dżungli. Wydaje się jednak że zorganizowany nocny spacer czy trekking za dnia musi być naprawdę pełen emocji.
Kolejnego dnia wczesnym rankiem opuściliśmy Sukau - najpierw taksówką do Junction, a następnie busem do Kota Kinabalu (45 PLN od osoby), który jedzie kilka dobrych godzin.
SAPI
W KK, czyli stolicy Sabah zatrzymaliśmy się w hostelu Asia Adventure Lodge (20 PLN/os. w czteroosobowym pokoju ze śniadaniem). Ostatnie dwa dni na Borneo zdecydowaliśmy się spędzić na plaży wyspy Sapi i w wodach Morza Południowochińskiego. Wyspa ta należy do Tunku Abdul Tahman Marine Park i chroni przepiękną rafę kolorową z bogatym życiem podwodnym.
Na wyspę można dostać się szybką łodzią, która potrzebuje 15 minut by dotrzeć na miejsce. Bilet w obie strony to koszt 30 PLN. Na miejscu należy uiścić także Conservation Fee - 10 PLN od osoby. I koniecznie trzeba wypożyczyć maskę do snorkelingu.
Snorkeling na Sapi jest niebywały. Wystarczy z głównej plaży przejść kilkadziesiąt metrów po skałach, by wylądować na maleńkiej i pustej plaży. Tam, kilkanaście metrów od brzegu znajduje się przebogata rafa koralowa z pięknymi rybami, rozgwiazdami i innymi podwodnymi urokami. Krystaliczne wody sprawiają, że widoczność jest znakomita. Temperatura wody i zasolenie pozwala spędzić w wodzie ponad pół godziny, bez większego zmęczenia i wychłodzeni. Słońce jest niemiłosierne. Bardzo łatwo spalić plecy i cierpieć jeszcze kilka dni.
Pod koniec dnia okazuje się, że dzika plaża, na której spędziliśmy dwa dni, nie jest aż taka samotna. To miejsce upodobał sobie również 2,5m waran (monitor lizard) - nasza malezyjska zmora. Całym szczęściem spotkaliśmy się twarzą w twarz podczas ostatniego dnia na Borneo.
Do samolotu wsiadamy późnym wieczorem z ogromnym zachwytem, czując jeszcze sól na ustach.
Jest kilka sposobów, żeby dostać się do Sukau, wioski, która leży w sercu dżungli przy rzece Kinabatangan. Największą atrakcją tego miejsca jest spływ rzeką oraz pieszy trekking.
Pierwszy sposób to bezpośredni dojazd prywatnym minibusem, która odjeżdża ok. 13:00 - 14:00 z przystanku w centrum miasta (ok. 50 PLN). Podróż trwa ok. 3h. W rezultacie nie ma szansy na spływ rzeką tego samego dnia. Ostatnie łódki wypływają bowiem ok. 16:00.
Drugim sposobem jest złapanie busa z przystanku dworca dla długodystansowych autobusów na południe Sabah (np. do Labah Datu, Semporny czy Tawau) i przesiadka w miejscu zwanym The Junction. Kierowcy doskonale znają to miejsce. Koszt ok. 30 PLN. Na parkingu już stoją prywatne taksówki, które kursują do wioski za 20 PLN od osoby. Trudno złapać stopa: ruch jest minimalny, a kierowcy nie chcą wchodzić w drogę lokalnym taksówkarzom i zabierać potencjalnych klientów.
Z racji tego, że zależało nam spłynąć rzeką tego samego dnia, zdecydowaliśmy się na tę drugą opcję.
Bawiące się dzieci/ Sukau |
Dzięki temu możemy negocjować cenę, a łódką (40 PLN od osoby) spływamy samotnie z przemiłą dziewczyną, która pracuje w hostelu.
Sukau Bed&Breakfast |
Widok z pokoju |
Kokosy na podwórku |
Spływ odbywa się na tego rodzaju łódkach |
Orangutan |
Rzeka Kinabatangan |
W towarzystwie dzikich makaków |
Most dla małp nad rzeką; wodna przeprawa jest zbyt niebezpieczna ze względu na krokodyle |
Dzioborożec - zdjęcie nie nasze, nasz obiektyw nie dał rady, źródło: odkrywcy.pl |
Największą niespodziankę sprawiło nam jednak stado dzikich słoni, liczące ponad 25 osobników. Żerowały przy samym brzegu, niektóre w wodzie, niektóre nieco dalej między trzcinami. Mlaskały, trąbiły i burczały, co za orkiestra! Zapach (przepraszam za to niefortunne porównanie) jak w cyrku!
Zapatrzeni w słonie, oddaleni o kilka metrów, straciliśmy poczucie czasu. Słońce prawie zdążyło schować się za horyzontem. Niesamowity spływ, który trwał 2,5h, był niezwykle zajmujący, zdecydowanie wart swojej ceny.
Wieczorna aura |
Kolejnego dnia wczesnym rankiem opuściliśmy Sukau - najpierw taksówką do Junction, a następnie busem do Kota Kinabalu (45 PLN od osoby), który jedzie kilka dobrych godzin.
SAPI
W KK, czyli stolicy Sabah zatrzymaliśmy się w hostelu Asia Adventure Lodge (20 PLN/os. w czteroosobowym pokoju ze śniadaniem). Ostatnie dwa dni na Borneo zdecydowaliśmy się spędzić na plaży wyspy Sapi i w wodach Morza Południowochińskiego. Wyspa ta należy do Tunku Abdul Tahman Marine Park i chroni przepiękną rafę kolorową z bogatym życiem podwodnym.
Na wyspę można dostać się szybką łodzią, która potrzebuje 15 minut by dotrzeć na miejsce. Bilet w obie strony to koszt 30 PLN. Na miejscu należy uiścić także Conservation Fee - 10 PLN od osoby. I koniecznie trzeba wypożyczyć maskę do snorkelingu.
Snorkeling na Sapi jest niebywały. Wystarczy z głównej plaży przejść kilkadziesiąt metrów po skałach, by wylądować na maleńkiej i pustej plaży. Tam, kilkanaście metrów od brzegu znajduje się przebogata rafa koralowa z pięknymi rybami, rozgwiazdami i innymi podwodnymi urokami. Krystaliczne wody sprawiają, że widoczność jest znakomita. Temperatura wody i zasolenie pozwala spędzić w wodzie ponad pół godziny, bez większego zmęczenia i wychłodzeni. Słońce jest niemiłosierne. Bardzo łatwo spalić plecy i cierpieć jeszcze kilka dni.
Paweł ze snorklem w dłoni |
Prawie pusta plaża... |
Monitor lizard, szczególny ulubieniec Pawła |
1 komentarze
Bóg tworzy piękne miejsca, aby piękni ludzie mogli się nimi zachwycać... mocno trzymam kciuki, za kolejne wasze inspiracje w drodze zdobywania świata :) Takimi małymi, wielkimi krokami :)
OdpowiedzUsuń